Wspomnienia

Historia miłości i małżeństwa Kędzierskich, część pierwsza

Historię miłości i małżeństwa rodziców poznałam częściowo z opowieści mamuni, a nieco później tatunia. Wprawdzie pewne informacje docierały do mnie wcześniej, ale przyznam szczerze, nie miałam odwagi o nie pytać.

Gdy studiowałam w Szczecinie i przyjeżdżałam do domu na święta, niekiedy nie wystarczało nam nocy na pogawędki z mamunią. Snuły się wtedy opowieści o moich przeżyciach i o różnych wydarzeniach z przeszłości rodziców. W ten oto sposób poznałam tę niesamowitą historię.

Już wcześniej wspominałam, że rodzice poznali się na jednym z wesel ogrywanych przez tatunia. Od tego momentu dość często i przy różnych okazjach się widywali. Nie trwało to jednak długo, bo babcia Marianna, macocha mamuni, nie akceptowała tej miłości i za wszelką cenę uniemożliwiała ich kontakty. Posuwała się nierzadko do skandalicznych wręcz zachowań wobec tatunia, ze względu na pamięć o zmarłych nie będę jednak o nich wspominać.

Zastanawiali się oboje często nad przyczyną takiego stanu rzeczy. Przyjęli nawet strategię, że będą w związku z tym porozumiewać się listownie. Pisali więc potajemne liściki, a przyjaciele i zaufane osoby zajmowały się skrycie ich przekazywaniem. W tym czasie każda okazja do spotkań była przez rodziców skrzętnie wykorzystywana.

Przykładem może być taka sytuacja: mamunia śpiewała w chórze kościelnym w Sadach i kiedy polną dróżką przez Kolonię Rdzuchów udawała się na próbę do kościoła, to tatunio pod pretekstem załatwienia wymyślonej sprawy podążał inną drogą i spotykali się w umówionym miejscu. Podobnie też działo się w drodze powrotnej z kościoła.

W końcu jednak postanowili razem położyć kres ukradkowym spotkaniom. Zaplanowali wziąć potajemnie cichy ślub. Po zgromadzeniu właściwych dokumentów przez tatunia udali się do księdza w Sadach z prośbą o udzielenie ślubu. Wyznali przy tym szczerze swoje uczucia, opowiedzieli o potajemnych spotkaniach i skrywanej miłości. Ksiądz jednak był nieubłagany i oznajmił, że bez zgody rodziców i ogłoszonych w Kościele zapowiedzi nie może tego zrobić. Wymyślili więc inny sposób na bycie razem i pełni determinacji zaplanowali ucieczkę do Warszawy, do brata ciotecznego, aby tam spełnić swoje marzenie.

Poczynili więc ku temu właściwe przygotowania. Uzgodnili z kuzynem listownie termin wyjazdu na dzień odpustu w Skrzyńsku. Był bowiem wówczas żywy jeszcze zwyczaj uczestniczenia w uroczystościach kościelnych okolicznych parafii. Sama pamiętam doskonale, jak w latach panieńskich niejednokrotnie wędrowałam z koleżankami na odpusty w Rusinowie, Skrzynnie, Potworowie czy Skrzyńsku. Wówczas to po ceremonii kościelnej odbywały się odpustowe zabawy. Była więc przy tym doskonała okazja do potańcowania. Nieprzypadkowo zatem rodzice wybrali taki dzień, nie budził przecież podejrzeń wśród najbliższych.

W przeddzień odpustu mamunia potajemnie wyniosła swoje ubrania do domu tatunia, a ten z kolei nocą zawiózł końmi bagaże do Potworowa i zostawił u przyjaciół. Nazajutrz odświętnie ubrani, każde z osobna, upozorowali wyjście na odpust, by w odpowiedniej odległości od domu zawrócić i bocznymi, znanymi im tylko dróżkami, dotrzeć na umówione miejsce w Potworowie. Stamtąd bowiem raz dziennie kursował samochód pocztowy, którym mieli się udać do Nowego Miasta. Jednak już ich wspólne wyjście z kościoła w Potworowie, gdzie się umówili, wzbudziło zainteresowanie ludzi, którzy przecież tatunia doskonale znali z gry na weselach w okolicy.

Zabrali więc szybko bagaże i pojazdem pocztowym dojechali na dworzec w Nowym Mieście, a stamtąd koleją wąskotorową dotarli do Warszawy. Wkrótce wieść gminna niosła się po całej okolicy: Józio Muzykant ze swoją narzeczoną potajemnie wyjechali z domów rodzinnych! Nie była to miła sytuacja dla rodziców, zwłaszcza, że ojciec mamuni, a nasz dziadek Adam nie był przeciwny tej miłości.

Powiem szczerze i nie ukrywam, że słuchałam tej opowieści z drżeniem serca. Bowiem w czasach przedwojennych na wsi było to wydarzenie niewyobrażalne dla przeciętnego człowieka. Ale cóż mieli począć ze swą miłością? W Warszawie budzili zainteresowanie swoimi odmiennymi ludowymi strojami. Stąd co poniektórzy ciekawscy mieszkańcy “cykali im zdjęcia”, jak mawiał tatunio. Było lato 1939 roku, więc czas niespokojny, bo tu i ówdzie zaczynały się przygotowania do przewidywanej wojny.

Szybko udali się więc do księdza z prośbą o udzielenie ślubu. Przedstawili wszystkie przyczyny swojej decyzji, ale ten z kolei, zadziwiony ich niesamowitą historią, umówił się z nimi, że napisze do księdza w Sadach, by w ich rodzinnej parafii ogłosił zapowiedź. Taki zresztą był tryb postępowania w Kościele Katolickim, obowiązujący chyba do dzisiaj. Ksiądz przyrzekł, że z chwilą ogłoszenia pierwszej zapowiedzi, bo musiało być chyba ich kilka, i otrzymaniu wiadomości od ich proboszcza, udzieli im ślubu. Tymczasem ksiądz w Sadach po otrzymaniu listu i w porozumieniu z rodzicami młodych napisał, żeby natychmiast wracali, a spełni ich życzenie bez zbędnych zobowiązań. Ustalił nawet dzień powrotu i sposób postępowania. Wracali więc podobnie kolejką do Nowego Miasta, a następnie pojazdem pocztowym do Potworowa. Tam w umówionym miejscu czekał wóz konny, który miał ich dowieźć do kościoła w Sadach. Tam też miała oczekiwać ich rodzina, by prosto z drogi wzięli ten upragniony ślub. Plany się jednak pokrzyżowały, gdyż samochód w drodze z Nowego Miasta popsuł się i dojechał do Potworowa z wielogodzinnym opóźnieniem, gdzie nikt już ich nie oczekiwał. Zakochani więc pieszo dotarli nocą do domu tatunia w Rdzuchowie. I dopiero następnego dnia oboje udali się do rodziców mamuni, by przedstawić przyczyny takiego zachowania. Tam też powtórnie okazało się, że ojciec mamuni, a nasz dziadek Adam, nie był przeciwny temu małżeństwu, tylko babcia Marianna – macocha mamuni – bała się o przyszłość „swojej córki” i robiła wszystko, by to ona została na gospodarstwie. I tak, mimo licznych przeciwności, rodzice zawarli upragniony związek 17 lipca 1939 roku w ich rodzinnej parafii w Sadach.

Wesele było skromne i odbyło się w gronie rodzinnym. Do tańca przygrywał stryj Walek. Po ślubie rodzice zamieszkali w domu rodzinnym tatunia, zajmując jedną z trzech izb. Dziadek Adam nie mógł wybaczyć swojej drugiej żonie niegodnego zachowania wobec jego dziecka, a babcia Marianna u kresu swojego życia przyznała szczerze tatuniowi, że bardzo, bardzo żałuje, bo przecież miałaby dobrego zięcia.

Nagrywam tę opowieść w Święto Zmarłych; także zmarłych moich kochanych najbliższych. Mocno czuję więź duchową z nimi i mimo bólu, mimo nieutulonego żalu odczuwam też pewnego rodzaju ulgę; ulgę spełnienia czegoś ważnego. Bo przecież nie my wyznaczamy czas przyjścia i odejścia – taki już jest porządek tego świata.