Wspomnienia

O rodzinie

Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku we Rdzuchowie żyło pięciu synów skrzypka Franciszka Kędzierskiego: Mikołaj, Andrzej, Jan, Władysław i Kazimierz. Mieszkali wszyscy w Rdzuchowie i każdy z nich miał liczną rodzinę, stąd wieś, jak mawiano, Kędzierskimi stała. Po ojcu Franciszku i dziadku Marcinie pięknie grali na skrzypcach Jan i Andrzej, pozostali zaś doskonale śpiewali i tańcowali.

W swoim wspomnieniu skupię się na Janie, ojcu tatunia, sławnym w tym czasie muzykancie. Grywał on na weselach w całej okolicy, podobnie jak jego brat Andrzej. Na jednym z nich, we wsi Koziniec, nieopodal Potworowa, poznał przyszłą żonę Marcjannę, z domu Bocheńską. Po ślubie zamieszkali w rodzinnym domu dziadka w centrum Rdzuchowa.

Jak na owe czasy posiadali sporo ziemi i ładne zabudowania gospodarskie. Chlubą był piękny sad owocowy i dom składający się z trzech izb oraz alkierza, czyli pokoiku służącego za sypialnię. Dziadkowie dochowali się trzech synów: Piotra, Józefa i Stefana. Stryj Piotrek po odbytej służbie wojskowej ożenił się w Woli Więcierzowej, skąd wyjechał potem do Łodzi, gdzie założył swoją rodzinę. Natomiast Stefan, mój chrzestny, ożenił się z córką Iwańskich i zamieszkał przy końcu Rdzuchowa. Wiele, wiele lat później wyjechał ze swoją rodziną w okolice Grudziądza. Do dziś żyje tam jego najmłodsza córka, Teresa Pączek, z rodziną. [Balladę „Oj, moja mamusiu, dodajże mi rady” w wykonaniu p. Teresy odnajdziesz, Czytelniku, w zakładce „Nagrania archiwalne”].

W domu rodzinnym pozostał tatunio, który już jako mały chłopiec pogrywał na skrzypcach. Nękany chorobą ojciec zabierał go często na wesela, by w trudnych chwilach mieć w nim wyrękę. Stawiano wówczas tego małego chłopca na stole, by łatwiej było mu przygrywać weselnikom.

W długie zimowe wieczory, gdy prac gospodarskich było mniej, dziadek Jan uczył chętnych gry skrzypcowej. Tatunio wspominał, że wtedy nauczył się najwięcej. Wiem też z jego opowieści, że ulubionym kawałkiem dziadka była słynna „Łódecka”. Po nim miłość do tego oberka zachowali bracia Piotrek i Stefan. Toteż już po latach, kiedy odwiedzali tatunia, spotkanie zawsze zaczynało się „Józiu, nasóm łódeckę”.

Pamiętam, że jako dziecko śpiewałam go często na życzenie stryjów, koniecznie z tymi słowami:

Ani jo łódecki, ani wiosełecka,
A utónie, utónie moja kochanecka.

Wezmę jo łódeckę, przepłynę przez rzeckę,
A i tak uratuje swojóm kochaneckę.

Potem, oczywiście, wspominkom nie było końca. Płynęły łzy, płynęły różnorakie opowieści z lat młodzieńczych, muzyka zaś była ich stałą towarzyszką.