Nie bede, nie bede, u dworoka służyć
A bede uciekała, aż się bedzie kurzyć.
Bede uciekała, bede se gadała,
A że jo u dworoka chleba nie jadała.
Przed drugą wojną światową, na skraju Kolonii Rdzuchowskiej, wśród pól i łąk, nad rzeczką Wiązownicą – dopływem Radomki – w pięknym parku, znajdował się dwór. Jego dziedzicami byli wówczas Osińscy. Ich córka, Wanda, zauroczona grą skrzypcową tatunia, zapraszała go do siebie, aby jej pograł. Często nawet posyłała służącego, by tatunio ją odwiedził – jak twierdziła, w celu nauki nut.
Wizyty te były sensacją wśród okolicznej ludności, znającej przecież grę tatunia. Rozmowom i plotkom nie było końca, toteż babcia Marcjanna i prababcia Agnieszka położyły kres tym odwiedzinom stwierdzeniem: Synu, za wysokie progi na twoje nogi. Tatunio więcej nie zjawił się już we dworze, mimo zaproszeń. Wkrótce po tym Wanda Osińska wyjechała ze Rdzuchowa.
Przez lata ta romantyczna historia obrosła legendą, tatunio zaś nigdy nie nauczył się nut i zawsze grał ze słuchu. Wystarczyło, że ktoś mu zaśpiewał lub zagwizdał i po chwili – już to grał. Gdy zaś po latach, w pewien ciepły, letni wieczór, opowiadał mi tę historię, skwitował ją takim oto zdaniem: Wis dziecko, óna chyba miała na mnie chynć.